Za drzwiami śluzy czekał
na nas niezbyt długi, dosyć ciemny korytarz kończący się
załomem. Od korytarza odchodzą dwa wyjścia zamknięte drzwiami,
możliwe, że to jakieś kwatery albo składy. Na tyle, na ile mogę
poznać w zielonkawym półmroku, wystrój wciąż jest kontenerowy.
Załom wyprowadza nas na przejście powyżej dużej sali pełniącej
funkcję kantyny. Nadspodziewanie dużej sali, spokojnie mogłaby
przyjąć setkę chłopa w jednej chwili. Ta instalacja z pewnością
nie powstała z myślą o drugim protokole, teraz nie mam już co do
tego wątpliwości. Załoga dla dwójki to maksymalnie
pięćdziesiątka. W tej chwili jest tu kilkanaście osób, w
kompleksie może być nas z trzydzieści. Nie licząc obiektów
eksperymentalnych.
Kandydatów na pojebów
już wytypowałem. Siedzą we dwóch, na uboczu, naprzeciw siebie.
Nie odzywają się słowem. Jedzą. Ale są przy tym dziwnie
zadowoleni z siebie. Szczególnie, kiedy porównuję ich z resztą
sali. Większość ich kolegów w laboratoryjnych kitlach prezentuje
mniej lub bardziej jasne symptomy stanów lękowych. Nikt nie
rozmawia, jeden czy dwóch wpatruje się w pustą przestrzeń, inni
nerwowo pracują sztućcami. Same ich sylwetki wydają się krzyczeć "Nie chcemy tu być!" Widziałem już to. Ba, pewnie sam tak
wyglądałem, bo tak działa na ludzi praca przy drugim protokole.
Na ludzi, nie na pojebów. Dlatego też zastanawiają mnie te
proporcje.
Stolik w rogu pomieszczenia musi
należeć do góry projektu, tylko tam ktoś rozmawia. A właściwie
kłóci się. Kłótnie naukowców nie bywają zbyt głośne, ale
zauważyłem, że nadspodziewanie często kończą się rękoczynami.
Tym razem chyba do tego nie dojdzie. Przy stoliku stoją trzy osoby.
Najspokojniejsza jest kobieta, chyba po pięćdziesiątce, włosy
ciemny blond, spięte w kok, grube okulary i papieros. Nawet wysoka,
choć trochę przygarbiona, opiera się plecami o ścianę. Wtrąca w
dyskusję pojedyncze zdania, między nimi skupiając się na swoim
papierosie, minę ma raczej znudzoną i sceptyczną. O wiele bardziej
energiczny jest jej kolega. Na tyle na ile jestem w stanie to ocenić,
są w podobnym wieku. Okulary, wąs i fajka, której palenie nie
przeszkadza mu w ciągłym wypluwaniu słów. Jego niezbyt imponująca
postura połączona z przydługimi, posiwiałymi i nieco już
przerzedzonymi włosami wygląda nieco pokracznie. Jego nadmierna
ekscytacja raczej nie pomaga mu w budowaniu autorytetu.
Ciekawie prezentuje się
jego rozmówca, a raczej rozmówczyni. Nie to, żeby nagle dopadła
mnie burza hormonów, raczej wydaje mi się interesująca jako
postać. Z drugiej strony nie gustuję w rudych, a jednak nie mogę
odmówić jej pewnej dozy uroku. Sylwetkę, jakkolwiek zgrabną, dla
mnie ma nazbyt kościstą, ale za to z profilu buzię ma przyjemnie
zadziorną. Słowo buzia pasuje tutaj bardzo dobrze, bo dziewczyna
wygląda na może nawet o dekadę młodszą ode mnie. I to jest
właśnie intrygujące, bo nie tylko jej twarz z tej odległości
wydaje się zadziorna. Sposób w jaki rozmawia ze sporo od siebie
starszym naukowcem szczerze mnie zaskakuje. Tak młodych ludzi rzadko
się widuje w górze zespołu, a jeżeli już tam trafiają,
przeważnie szybko zostają zdominowani przez starszych kolegów.
Ruda najwyraźniej nie lubi być dominowana. Gdyby nie bufor w
postaci palaczki, jej rozmówca pewnie rozmasowywałby teraz siniaki.
Nikt na sali nie zwrócił
na nas uwagi, ale za to ja chyba za bardzo przypatruję się
stolikowi w rogu, bo Siódemka odzywa się sam z siebie. – Daj
spokój, to konserwa – rzuca, posługując się zapewne męskim
slangiem. Slangiem, którego oczywiście nie rozumiem. Lata spędzone
w laboratorium nad tajnymi projektami, nie pomagają w takich
sytuacjach. O co mu mogło chodzić? Sugeruje że to jakiś cyborg?
Nie, chyba nie poszliśmy jeszcze tak daleko. Że zimna? Nie wiem,
poddaję się. Mógłbym zostawić sprawę bez komentarza, ale
niestety jestem dociekliwy i w tej chwili nie wyobrażam sobie
pójścia dalej, bez uzyskania wyczerpującej odpowiedzi. W myślach
już przygotowuję pytanie. – Przepraszam, ale co dokładnie masz na
myśli mówiąc konserwa? – na szczęście instynkt społecznego
wyrzutka reaguje w porę i ustrzega mnie przed kompromitacją,
wypluwając własną wersję pytania.
– Konserwa? – jak echo powtarzam jego ostatnie słowo, niemrawo dodając na końcu znak zapytania. Muszę brzmieć jak jakaś ostatnia pierdoła. To dobrze, ludzie przy pierwszych kontaktach są bardziej życzliwi dla pierdół.
– No. Konserwa –
potwierdza wyraźnie zadowolony z siebie, ale szybko orientuje się,
że taka odpowiedź mnie nie satysfakcjonuje i uzupełnia. –
Wygląda jakby dopiero co dowód wyrobiła, ale równie dobrze może
być po czterdziestce. Butna intrygantka, jeśli chcesz znać moje
zdanie. Uważaj na nią, bo wydaje mi się, że będziesz miał z
nią więcej do czynienia niż ja. A teraz już chodźmy, bo Czwórka
zwróciła na nas uwagę. Na nią lepiej też uważaj.
– Czwórka?
– Palaczka. Chodź, bo
widzi, że o nich gadamy. Formalnie powinienem cię zaprowadzić
prosto do Jedynki i twoich rozkazów, a nie opowiadać o załodze.
Mostkiem nad kantyną
przechodzimy w następny korytarz. Tu jest trochę jaśniej, ale
miejsce przywodzi na myśl raczej jakiś stary szpital niż placówkę
naukową. Droga zakręca, a po bokach mnożą się numerowane drzwi,
za niektórymi pali się światło. Jednak nie za tymi, przed którymi
się zatrzymaliśmy. Pokój 105 jest ciemny i wydaje się zamknięty
na głucho. Siódemka naciska przełącznik z boku, w środku
rozbrzmiewa niezbyt głośny dzwonek, jednak innego odzewu próżno
czekać.
– Może nikogo nie ma? – sugeruję.
– Jest, na pewno jest.
Jedynka zawsze o tej porze jest u siebie. Pewnie śpi – to mówiąc,
zamiast znów nacisnąć na dzwonek, zaczyna walić pięścią w
drzwi. Gdyby nie były tak solidne, pewnie wyleciałyby z futryny.
Gdy walenie ustaje, ze środka dobiega jakiś niemrawy pomruk. Ku
mojemu zdziwieniu, taksówkarz wraca do koncepcji z dzwonkiem. Kiedy
zza drzwi dobiega rozespane – Już, już – uśmiecha się do mnie
porozumiewawczo.
Jeszcze dźwięk przekręcanego zamka i drzwi do
pokoju stają otworem. A przynajmniej stanęłyby, gdyby nie blokował
ich mężczyzna w średnim wieku o posturze niedźwiedzia. Z twarzy
przypomina bardziej pluszowego misia, choć też niezbyt urodziwego.
Raczej takiego domowej roboty. Jego twarz składa się z masywnych
obwisłych elementów przygotowanych przez naturę bez cienia gracji
czy polotu. W dodatku nie mam przekonania, co do jego aktualnego
stanu. On jeszcze śpi? Jest pijany? A może po prostu tak wygląda?
W każdym razie głupio pytać. A jednak ta twarz budzi jakąś
niezrozumiałą sympatię.
Stoimy tak i patrzymy się
na siebie, w każdym razie ja patrzę, bo co do niedźwiedzia, to
jednak nie mam przekonania. Kiedy już jestem pewien, że zwalista
postać przede mną usnęła, niespodziewanie wydobywa się z niej
głos. – No? – Jak już zauważyłem, nie radzę sobie w rozmowach z
ludźmi, więc to niezwykle pojemne pytanie zupełnie zbiło mnie z
tropu. Z ratunkiem przychodzi jednak Siódemka. – To jest nowa
Piętnastka. Chwila zadumy ze strony naszego rozmówcy, po czym
odpowiedź. – A tak, prawda, prawda. Wejdź.
„Wejdź.” Liczba
pojedyncza. Tego się nie spodziewałem. Ostatnia godzina ze sporym
okładem przyzwyczaiła mnie do towarzystwa tego człowieka, a teraz
będę musiał zostać sam na sam z na wpół przytomnym
niedźwiedziem. W dodatku nadal nie wiem, o co tutaj chodzi. Wraz z
dźwiękiem zamykających się za mną drzwi i odgłosem kroków
odchodzącej Siódemki, rośnie we mnie jakiś nieuzasadniony
niepokój. Znowu trzeba wziąć się w garść, żeby nie wyjść na
idiotę.
– Jestem Jedynka.
Usiądź – mówi wskazując mi miejsce po jednej stronie biurka,
samemu zajmując miejsce naprzeciw. Niedźwiedziowi wyraźnie
nigdzie się nie śpieszy. Z namaszczeniem otwiera drewniane pudełko
z cygarami.
– Palisz? – pyta.
– Nie, dziękuję –
na razie trzymam się nadspodziewanie dobrze. Można by nawet rzec,
że jak na siebie to jestem towarzyski.
– Ale napić to się na
pewno napijesz. Na zewnątrz pewnie nieźle przemarzłeś. A jak
nie, to i tak przyda ci się coś na rozluźnienie – to mówiąc,
sięga do biurka i wyciąga flaszkę whiskey i dwie szklanki.
– Aż tak to widać? –
pytam całkiem naturalnie, sam nie mogę wyjść z podziwu, jak
dobrze układa się ta rozmowa.
– Och, tylko trochę.
Ja miałem na myśli raczej rozluźnienie przed, a nie po. Bo
widzisz, moja droga Piętnastko – przerywa, by przyjrzeć się,
czy równo rozlał alkohol – jest kilka rzeczy, które muszę ci
wyjaśnić. I żadna nie spodoba się ani tobie, ani mnie.
– Rozumiem – to
zabrzmiało jak chłodne stwierdzenie z mojej strony, ale po
prawdzie znów wkrada się we mnie niepewność.
– To dobrze.
Sądzę jednak, że kiedy wyjdziesz z tego pokoju, nie będziesz aż
tak spokojny. Ale nie uprzedzajmy faktów. Zdrowie!
Mam nadzieję, że
ten tur nie oczekuje, że wypiję to na jeden raz. Nie, na szczęście
mój rozmówca nie należy do typów otwierających przełyk. Ma
chyba zamiar raczyć się trunkiem. Goła, mocna whiskey, bez wody
czy choćby lodu – stanowczo nie moje klimaty. Jest przynajmniej
zimna. Jednak przy tym stężeniu alkoholu trudno mówić o bukiecie.
Sam zapach mnie lekko skręca, ale Jedynka pije bez mrugnięcia
okiem. Widać zahartowany, chociaż nie sprawia wrażenia alkoholika.
– Wracając do
rzeczy. Jak zapewne zauważyłeś, kompleks nie współgra wyglądem
i funkcjonalnością z przyjętymi procedurami bezpieczeństwa.
Chciałbym cię jednak zapewnić, że aktualnie funkcjonujemy pod
drugim protokołem. Z tego co rozumiem, wiesz z czym to się
wiąże...
– Tak.
– Dobrze. Mam tu
zestaw instrukcji dla ciebie, który jestem w obowiązku ci
przekazać. Zanim zacznę cokolwiek tłumaczyć, musisz się z nim
zapoznać. Zresztą uważam, że tak pójdzie nam sprawniej.
Przede mną ląduje
teczka. Rozpieczętowana, w dodatku opatrzona opisem:
Instrukcje numer:
003
Tryb: V
– Ja jestem numer
piętnaście – staram się jak najgrzeczniej zwrócić uwagę
przełożonemu.
– Wiem –
następuje chwila ciszy. – Ach, nie poprawiłem napisu?
Przeoczenie.
Sięga po teczkę i
długopis. Przekreśla „003” i pisze obok „015”, podobnie
traktuje „V” stawiając obok „II”. Teczka wraca do mnie.
Zaczynam się denerwować.
– Ale ta teczka
jest odpieczętowana! To wbrew protokołowi!
– Jak zauważyłeś,
teczka została wydana w innym protokole.
– Komu? Mnie tu
nie było!
– Ale był twój
poprzednik. Nawet jest nadal, ale nie uprzedzajmy faktów.
– Co znaczy „jest
nadal”?! Po co więc mnie sprowadzono? Tu wszystko jest
podejrzane!
– Jest. A Trójka,
to znaczy Piętnastka, to znaczy była Piętnastka, jest...
Niezdolna do kontynuowania pracy, tak to na razie ujmę. A teraz
czytaj.
Próbuję, jeszcze
coś powiedzieć, ale Jedynka uprzedza mnie zdecydowanym, ale też
spokojnym „Czytaj.”
Więc czytam...