wtorek, 12 lutego 2013

Reboot [4]


Za drzwiami śluzy czekał na nas niezbyt długi, dosyć ciemny korytarz kończący się załomem. Od korytarza odchodzą dwa wyjścia zamknięte drzwiami, możliwe, że to jakieś kwatery albo składy. Na tyle, na ile mogę poznać w zielonkawym półmroku, wystrój wciąż jest kontenerowy. Załom wyprowadza nas na przejście powyżej dużej sali pełniącej funkcję kantyny. Nadspodziewanie dużej sali, spokojnie mogłaby przyjąć setkę chłopa w jednej chwili. Ta instalacja z pewnością nie powstała z myślą o drugim protokole, teraz nie mam już co do tego wątpliwości. Załoga dla dwójki to maksymalnie pięćdziesiątka. W tej chwili jest tu kilkanaście osób, w kompleksie może być nas z trzydzieści. Nie licząc obiektów eksperymentalnych.

Kandydatów na pojebów już wytypowałem. Siedzą we dwóch, na uboczu, naprzeciw siebie. Nie odzywają się słowem. Jedzą. Ale są przy tym dziwnie zadowoleni z siebie. Szczególnie, kiedy porównuję ich z resztą sali. Większość ich kolegów w laboratoryjnych kitlach prezentuje mniej lub bardziej jasne symptomy stanów lękowych. Nikt nie rozmawia, jeden czy dwóch wpatruje się w pustą przestrzeń, inni nerwowo pracują sztućcami. Same ich sylwetki wydają się krzyczeć "Nie chcemy tu być!" Widziałem już to. Ba, pewnie sam tak wyglądałem, bo tak działa na ludzi praca przy drugim protokole. Na ludzi, nie na pojebów. Dlatego też zastanawiają mnie te proporcje.

Stolik w rogu pomieszczenia musi należeć do góry projektu, tylko tam ktoś rozmawia. A właściwie kłóci się. Kłótnie naukowców nie bywają zbyt głośne, ale zauważyłem, że nadspodziewanie często kończą się rękoczynami. Tym razem chyba do tego nie dojdzie. Przy stoliku stoją trzy osoby. Najspokojniejsza jest kobieta, chyba po pięćdziesiątce, włosy ciemny blond, spięte w kok, grube okulary i papieros. Nawet wysoka, choć trochę przygarbiona, opiera się plecami o ścianę. Wtrąca w dyskusję pojedyncze zdania, między nimi skupiając się na swoim papierosie, minę ma raczej znudzoną i sceptyczną. O wiele bardziej energiczny jest jej kolega. Na tyle na ile jestem w stanie to ocenić, są w podobnym wieku. Okulary, wąs i fajka, której palenie nie przeszkadza mu w ciągłym wypluwaniu słów. Jego niezbyt imponująca postura połączona z przydługimi, posiwiałymi i nieco już przerzedzonymi włosami wygląda nieco pokracznie. Jego nadmierna ekscytacja raczej nie pomaga mu w budowaniu autorytetu.

Ciekawie prezentuje się jego rozmówca, a raczej rozmówczyni. Nie to, żeby nagle dopadła mnie burza hormonów, raczej wydaje mi się interesująca jako postać. Z drugiej strony nie gustuję w rudych, a jednak nie mogę odmówić jej pewnej dozy uroku. Sylwetkę, jakkolwiek zgrabną, dla mnie ma nazbyt kościstą, ale za to z profilu buzię ma przyjemnie zadziorną. Słowo buzia pasuje tutaj bardzo dobrze, bo dziewczyna wygląda na może nawet o dekadę młodszą ode mnie. I to jest właśnie intrygujące, bo nie tylko jej twarz z tej odległości wydaje się zadziorna. Sposób w jaki rozmawia ze sporo od siebie starszym naukowcem szczerze mnie zaskakuje. Tak młodych ludzi rzadko się widuje w górze zespołu, a jeżeli już tam trafiają, przeważnie szybko zostają zdominowani przez starszych kolegów. Ruda najwyraźniej nie lubi być dominowana. Gdyby nie bufor w postaci palaczki, jej rozmówca pewnie rozmasowywałby teraz siniaki.

Nikt na sali nie zwrócił na nas uwagi, ale za to ja chyba za bardzo przypatruję się stolikowi w rogu, bo Siódemka odzywa się sam z siebie. – Daj spokój, to konserwa – rzuca, posługując się zapewne męskim slangiem. Slangiem, którego oczywiście nie rozumiem. Lata spędzone w laboratorium nad tajnymi projektami, nie pomagają w takich sytuacjach. O co mu mogło chodzić? Sugeruje że to jakiś cyborg? Nie, chyba nie poszliśmy jeszcze tak daleko. Że zimna? Nie wiem, poddaję się. Mógłbym zostawić sprawę bez komentarza, ale niestety jestem dociekliwy i w tej chwili nie wyobrażam sobie pójścia dalej, bez uzyskania wyczerpującej odpowiedzi. W myślach już przygotowuję pytanie. – Przepraszam, ale co dokładnie masz na myśli mówiąc konserwa? – na szczęście instynkt społecznego wyrzutka reaguje w porę i ustrzega mnie przed kompromitacją, wypluwając własną wersję pytania.

 – Konserwa? – jak echo powtarzam jego ostatnie słowo, niemrawo dodając na końcu znak zapytania. Muszę brzmieć jak jakaś ostatnia pierdoła. To dobrze, ludzie przy pierwszych kontaktach są bardziej życzliwi dla pierdół.

– No. Konserwa – potwierdza wyraźnie zadowolony z siebie, ale szybko orientuje się, że taka odpowiedź mnie nie satysfakcjonuje i uzupełnia. – Wygląda jakby dopiero co dowód wyrobiła, ale równie dobrze może być po czterdziestce. Butna intrygantka, jeśli chcesz znać moje zdanie. Uważaj na nią, bo wydaje mi się, że będziesz miał z nią więcej do czynienia niż ja. A teraz już chodźmy, bo Czwórka zwróciła na nas uwagę. Na nią lepiej też uważaj.
– Czwórka?
– Palaczka. Chodź, bo widzi, że o nich gadamy. Formalnie powinienem cię zaprowadzić prosto do Jedynki i twoich rozkazów, a nie opowiadać o załodze.

Mostkiem nad kantyną przechodzimy w następny korytarz. Tu jest trochę jaśniej, ale miejsce przywodzi na myśl raczej jakiś stary szpital niż placówkę naukową. Droga zakręca, a po bokach mnożą się numerowane drzwi, za niektórymi pali się światło. Jednak nie za tymi, przed którymi się zatrzymaliśmy. Pokój 105 jest ciemny i wydaje się zamknięty na głucho. Siódemka naciska przełącznik z boku, w środku rozbrzmiewa niezbyt głośny dzwonek, jednak innego odzewu próżno czekać. 
– Może nikogo nie ma? – sugeruję. 
– Jest, na pewno jest. Jedynka zawsze o tej porze jest u siebie. Pewnie śpi – to mówiąc, zamiast znów nacisnąć na dzwonek, zaczyna walić pięścią w drzwi. Gdyby nie były tak solidne, pewnie wyleciałyby z futryny. Gdy walenie ustaje, ze środka dobiega jakiś niemrawy pomruk. Ku mojemu zdziwieniu, taksówkarz wraca do koncepcji z dzwonkiem. Kiedy zza drzwi dobiega rozespane – Już, już – uśmiecha się do mnie porozumiewawczo. 

Jeszcze dźwięk przekręcanego zamka i drzwi do pokoju stają otworem. A przynajmniej stanęłyby, gdyby nie blokował ich mężczyzna w średnim wieku o posturze niedźwiedzia. Z twarzy przypomina bardziej pluszowego misia, choć też niezbyt urodziwego. Raczej takiego domowej roboty. Jego twarz składa się z masywnych obwisłych elementów przygotowanych przez naturę bez cienia gracji czy polotu. W dodatku nie mam przekonania, co do jego aktualnego stanu. On jeszcze śpi? Jest pijany? A może po prostu tak wygląda? W każdym razie głupio pytać. A jednak ta twarz budzi jakąś niezrozumiałą sympatię.

Stoimy tak i patrzymy się na siebie, w każdym razie ja patrzę, bo co do niedźwiedzia, to jednak nie mam przekonania. Kiedy już jestem pewien, że zwalista postać przede mną usnęła, niespodziewanie wydobywa się z niej głos. – No? – Jak już zauważyłem, nie radzę sobie w rozmowach z ludźmi, więc to niezwykle pojemne pytanie zupełnie zbiło mnie z tropu. Z ratunkiem przychodzi jednak Siódemka. – To jest nowa Piętnastka. Chwila zadumy ze strony naszego rozmówcy, po czym odpowiedź. – A tak, prawda, prawda. Wejdź.

„Wejdź.” Liczba pojedyncza. Tego się nie spodziewałem. Ostatnia godzina ze sporym okładem przyzwyczaiła mnie do towarzystwa tego człowieka, a teraz będę musiał zostać sam na sam z na wpół przytomnym niedźwiedziem. W dodatku nadal nie wiem, o co tutaj chodzi. Wraz z dźwiękiem zamykających się za mną drzwi i odgłosem kroków odchodzącej Siódemki, rośnie we mnie jakiś nieuzasadniony niepokój. Znowu trzeba wziąć się w garść, żeby nie wyjść na idiotę.

– Jestem Jedynka. Usiądź – mówi wskazując mi miejsce po jednej stronie biurka, samemu zajmując miejsce naprzeciw. Niedźwiedziowi wyraźnie nigdzie się nie śpieszy. Z namaszczeniem otwiera drewniane pudełko z cygarami.
– Palisz? – pyta.
– Nie, dziękuję – na razie trzymam się nadspodziewanie dobrze. Można by nawet rzec, że jak na siebie to jestem towarzyski.
– Ale napić to się na pewno napijesz. Na zewnątrz pewnie nieźle przemarzłeś. A jak nie, to i tak przyda ci się coś na rozluźnienie – to mówiąc, sięga do biurka i wyciąga flaszkę whiskey i dwie szklanki.
– Aż tak to widać? – pytam całkiem naturalnie, sam nie mogę wyjść z podziwu, jak dobrze układa się ta rozmowa.
– Och, tylko trochę. Ja miałem na myśli raczej rozluźnienie przed, a nie po. Bo widzisz, moja droga Piętnastko – przerywa, by przyjrzeć się, czy równo rozlał alkohol – jest kilka rzeczy, które muszę ci wyjaśnić. I żadna nie spodoba się ani tobie, ani mnie.
– Rozumiem – to zabrzmiało jak chłodne stwierdzenie z mojej strony, ale po prawdzie znów wkrada się we mnie niepewność.
– To dobrze. Sądzę jednak, że kiedy wyjdziesz z tego pokoju, nie będziesz aż tak spokojny. Ale nie uprzedzajmy faktów. Zdrowie!


Mam nadzieję, że ten tur nie oczekuje, że wypiję to na jeden raz. Nie, na szczęście mój rozmówca nie należy do typów otwierających przełyk. Ma chyba zamiar raczyć się trunkiem. Goła, mocna whiskey, bez wody czy choćby lodu – stanowczo nie moje klimaty. Jest przynajmniej zimna. Jednak przy tym stężeniu alkoholu trudno mówić o bukiecie. Sam zapach mnie lekko skręca, ale Jedynka pije bez mrugnięcia okiem. Widać zahartowany, chociaż nie sprawia wrażenia alkoholika.

– Wracając do rzeczy. Jak zapewne zauważyłeś, kompleks nie współgra wyglądem i funkcjonalnością z przyjętymi procedurami bezpieczeństwa. Chciałbym cię jednak zapewnić, że aktualnie funkcjonujemy pod drugim protokołem. Z tego co rozumiem, wiesz z czym to się wiąże...
– Tak.
– Dobrze. Mam tu zestaw instrukcji dla ciebie, który jestem w obowiązku ci przekazać. Zanim zacznę cokolwiek tłumaczyć, musisz się z nim zapoznać. Zresztą uważam, że tak pójdzie nam sprawniej.

Przede mną ląduje teczka. Rozpieczętowana, w dodatku opatrzona opisem:

Instrukcje numer: 003
Tryb: V

– Ja jestem numer piętnaście – staram się jak najgrzeczniej zwrócić uwagę przełożonemu.
– Wiem – następuje chwila ciszy. – Ach, nie poprawiłem napisu? Przeoczenie.


Sięga po teczkę i długopis. Przekreśla „003” i pisze obok „015”, podobnie traktuje „V” stawiając obok „II”. Teczka wraca do mnie. Zaczynam się denerwować.

– Ale ta teczka jest odpieczętowana! To wbrew protokołowi!
– Jak zauważyłeś, teczka została wydana w innym protokole.
– Komu? Mnie tu nie było!
– Ale był twój poprzednik. Nawet jest nadal, ale nie uprzedzajmy faktów.
– Co znaczy „jest nadal”?! Po co więc mnie sprowadzono? Tu wszystko jest podejrzane!
– Jest. A Trójka, to znaczy Piętnastka, to znaczy była Piętnastka, jest... Niezdolna do kontynuowania pracy, tak to na razie ujmę. A teraz czytaj.

Próbuję, jeszcze coś powiedzieć, ale Jedynka uprzedza mnie zdecydowanym, ale też spokojnym „Czytaj.”

Więc czytam...

sobota, 2 lutego 2013

Reboot [3]

>>CZĘŚĆ I<< >>CZĘŚĆ II<<

Za drzwiami powinna czekać na mnie zautomatyzowana śluza uwierzytelniająca. Jest zaimprowizowane stanowisko z klawiaturą, monitorem i czymś, co wygląda na stary skaner linii papilarnych. – Stuk, stuk, stuk – siódemka wklepuje parametry, skanuje dłoń i po sekundzie dostaje potwierdzenie na monitorze. Jeszcze kilka puknięć w klawisze i wymownym gestem zaprasza mnie do stanowiska. Standardowa procedura, odhaczę się w systemie i po krzyku. Kiedy to myślę, słyszę charakterystyczny metaliczny szczęk i czuję na skroni zimny dotyk końcówki lufy.

– Normalnie miałbyś trzy podejścia przed odrzuceniem. Z uwagi na nietypową sytuację masz pięć. Spokojnie, bez nerwów. Naprawdę nie chcę, żebyś je zmarnował.

Fachowiec. W jego głosie nie zagrał nawet jeden ton ludzkiej życzliwości, była to raczej zimna, beznamiętna kompozycja mechanicznie odtwarzanych dźwięków z całkowitym pominięciem zrozumienia ich znaczenia. Jak robot. Albo nawet gorzej - jak urzędnik. Gdybym spojrzał teraz na Siódemkę, zobaczyłbym pewnie policjanta-służbistę, wyobraźnia domalowałaby nawet mundur. Niestety, nie spojrzę na niego, bo właśnie mierzy w moją czaszkę z pistoletu. Nie to, żebym się go bał. Prawdę powiedziawszy, jego postawa szczerze mnie rozbawiła i nawet uspokoiła. Oczywiście nie do takiego stopnia, by poczuć się komfortowo – wciąż jestem o jedno pociągnięcie za spust od pożegnania się z tym światem i zagadką tego ośrodka. Ale w jakiś sposób oderwał moje myśli od samego procesu uwierzytelniania. Podczas gdy ja prowadzę te wszystkie drobne rozważania, moje palce całkiem bezwiednie zdążyły ukończyć proces weryfikacji, potwierdzając go sakramentalnym enterem. Jeszcze tylko dłoń na skaner i monitor znów wyświetla potwierdzenie zgodności. Czuję, jak zmarznięty kawałek metalu przestaje dotykać mojej skóry. Zanim zdążyłem się odwrócić, w mojej dłoni ląduje jakiś bliżej niezidentyfikowany kawałek aparatury. I jednorazowa igła. Przeznaczenie kompletu wydaje się oczywiste, ale i tak patrzę pytająco na Siódemkę, który zabrał się za montowanie swojego zestawu.

– Nie patrz tak na mnie. Ja jestem z ochrony, nie mam pojęcia, co dokładnie sprawdzają. Każdy, kto wchodzi tutaj z zewnątrz, musi się za każdym razem tym przebadać.
– Broń biologiczna, genetyka? – podwijam rękaw i próbuję zapytać jakby od niechcenia, ale nawet ja słyszę, jak mi się to nie udaje.
– Szczerze? Nie wiem. Co gorsza, mam wrażenie, że twoi koledzy też nie bardzo ogarniają temat. Ale po tym, co spotkało twojego poprzednika, te badania wydają mi się całkiem rozsądnym posunięciem.
Jeżeli próbował uspokoić mnie lekko drwiącym i lekceważącym tonem, to mu się nie udało. Chciałem chyba zadać jakieś pytanie, ale najwyraźniej moja twarz właśnie pyta za mnie.
– Gadam za dużo. Jedynka ci wszystko wyjaśni – Siódemka chyba często przechodzi przez tę procedurę, bo rozmawiając ze mną nawet nie zwraca uwagi na maszynę powoli odciągającą próbkę jego krwi. - Kłuj się. Im szybciej dostaniesz się do Jedynki, tym szybciej dostaniesz odpowiedzi.
– To wszystko jest dziwne, cholernie dziwne – mówię to chyba bardziej do siebie, aby zamaskować przerażenie, kiedy wbijam sobie igłę w żyłę, ale nieoczekiwanie dostaję odpowiedź – Wiem – i jest to jedna z gorszych odpowiedzi, które w życiu słyszałem. – Teraz naciśnij zielony przycisk.

Niby chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej. Ta cała sprawa coraz mniej mi się podoba. Ale to jego proste, twierdzące „wiem” nieco mnie przeraża. Podskórnie czuję, że nadmierna ciekawość nie może tu prowadzić do niczego dobrego. Próbując się czegoś dowiedzieć, zapewne dowiem się o wielu rzeczach, których jednak wolałbym nie wiedzieć. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

Kolejne minuty spędzamy w milczeniu, czekając aż aparatura przetrawi nasze próbki i wypluje wyniki. Siódemka wyciąga paczkę papierosów, częstuje mnie czytelnym gestem. Ja, również bez słowa, odmawiam. Pomieszczenie nie należy do pięknych, przywodzi na myśl kontener. Przywykłem do tego typu miejsc, chociaż liczę, że właściwy kompleks jest nieco bardziej cywilizowany. Nie ma na czym oka zawiesić, jest tylko towarzysz palacz. Taksówkarz. Wojskowy. Policjant. To wojskowy, czy policjant? A może coś pomiędzy? Spec służby? Państwowy ochroniarz? Teraz, w tych znoszonych ciuchach trudno go sobie wyobrazić w tej roli, ale coś w tym jest. Na typowego wojskowego trepa nie wygląda, więc pewnie nieskażony mentalnie koszarami. Niby prawie się nie odzywa, a jednak po blisko godzinie spędzonej sam na sam, nawet to jego milczenie wydaje mi się gadatliwe. Pewnie gdyby siedział tu z kumplami, byłby duszą towarzystwa. To nie pasuje do służb. Na wyższe stopnie wydaje się zbytnio wyluzowany, na mięso armatnie zbytnio ogarnięty. Najemnik? Takich raczej nie przydziela się do wyższych protokołów, ale tu przecież wszystko stoi na głowie.

Chyba za bardzo mu się przyglądam. Uśmiecha się.

– Ochrona osobista, specjalność transport lądowy. Przed Firmą głównie instalacje przemysłowe na Środkowym Wschodzie. Broń palna indywidualna, chociaż w czołgu też mi się ze dwa razy zdarzyło usiąść – dodaje nie bez zadowolenia. – Bo widzisz, czasem bywało tak, że trzeba było ochraniać coś, co jeszcze niekoniecznie było nasze – uzupełnia, choć wcale go nie pytam. – Liczyłem, że w firmie będzie spokojniej... – zamiast skończyć zdanie, znacząco unosi brwi, sugerując, że się jednak przeliczył.

Chyba nie warto teraz pytać o szczegóły. Zresztą wypada w odpowiedzi rzucić ze dwa słowa o sobie... A przy okazji może coś samo wyjdzie z tej rozmowy.

– Inżynieria wsteczna. Bez formalnej specjalności. Przed Firmą... Właściwie w Firmie od zawsze.
Uśmiecha się w odpowiedzi, ale chyba liczy na ciąg dalszy.
– Przeważnie robię jako koordynator, ale skoro dostałem tutaj piętnastkę, to chyba nie tym razem.
Kolejny uśmiech.
– Trochę znam się na starociach, wiesz, stare teksty, alchemia, pseudo-okultyzm i inne cuda. Często grzebię przy „artefaktach”.
Uśmiech nie schodzi z jego twarzy. Raczej nic z niego nie wydobędę, ale próbujmy dalej.
– Nie bardzo rozumiem, co tutaj robię. Ja siedzę bardziej w materiałach, gdzieś tam na pograniczu chemii i fizyki. Te maszynki – podnoszę swoją do góry – te maszynki zapowiadają raczej robotę dla biologów, lekarzy, genetyków, nie dla mnie.
Jego maszynka pika na znak gotowości, po chwili wtóruje jej moja. Taksówkarz spogląda na swoją, gasi papierosa, podchodzi do mnie i rzuca okiem na mój wyświetlacz.
– Wszystko w porządku, możemy iść.

Dopada mnie mieszanka rozczarowania i ekscytacji. Znając moje zdrowie, po cichu liczyłem, że już teraz się z tego wszystkiego wykaraskam, że ta przejażdżka postawiła na baczność mój system immunologiczny i nie wpuszczą mnie do laboratorium. A jednak zżera mnie ciekawość, którą teraz mam nadzieję zaspokoić.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Reboot [2]

>>CZĘŚĆ I<<

Drugi protokół. Nikt z zewnątrz nie zbliża się do placówki, nawet zaopatrzenie dostarczane jest do punktów zrzutu oddalonych nie mniej niż pół godziny drogi od bazy. Zrzuty odbywają się nieregularnie i lądują w różnych miejscach. Dostarczane ilości zaopatrzenia nijak się mają do odległości czasowych pomiędzy zrzutami. Nie chodzi nawet o utajenie lokalizacji. Wszystko dzieje się po to, by nikt nie mógł ustalić liczby osób przebywających w kompleksie. Nikt, poza załogą i Górą, nie ma prawa wiedzieć nad czym pracuje się w ośrodku. Nikt nie ma nawet prawa podejrzewać, co dzieje się w środku. Ilu ludzi pracuje nad projektem? Ilu jest jego obiektem? Gdyby ktokolwiek dowiedział się, że Firma przeprowadza testy na ludziach, burzę trudno byłoby uciszyć.

Tajemnice tajemnicami, ale, do diabła, jesteśmy na środku pustkowia, a ja jestem częścią projektu. Liczyłem, że Siódemka jeszcze się odezwie, pociągnie temat. Milczał jak zaklęty. Ta cholerna „dwójka” to wszystko, co od niego usłyszałem przez całą drogę. Wjeżdżamy już między pierwsze wzniesienia masywu, do celu musi być już niedaleko, a ja wciąż nie wiem nic. Firma mnie sprawdza? To naprawdę dwójka? A może ten cholerny „taksówkarz” próbuje mnie tylko wkręcić? Wojskowy na bank, a takie zagrywki są w ich stylu. Znając siebie powinienem się teraz trząść ze zdenerwowania, ale nie – trzęsę się z zimna. Słupek na termometrze chyba nie drgnął, ale za to pojawił się przenikliwy boczny wiatr, nawet nie mam gdzie się przed nim schować. Co to za miejsce, do cholery?! Niebo już niemal zupełnie jasne, a ja nie zobaczyłem jeszcze nawet promyka słońca.

Naraz chce mi się śmiać i płakać. Już wiem, czemu nie ma słońca! Po prostu góry są na wschodzie, przesłaniają mi świt. Jestem tak zaaferowany tą całą dwójką, że nawet nie myślę racjonalnie. Zaaferowany... Tylko ja mogłem użyć tu tego słowa. Prawda jest taka, że ja się boję. Boję się i na dobrą sprawę nie wiem czego. Weź się chłopie w garść! Jeśli to dwójka, trudno, dasz radę. Nie ma wymiękania, nieważne czy cię sprawdzają, czy nie. Zrobisz swoje i dopiero wtedy wrócisz do centrali...

Gówno prawda... Nie boję się, że Firma mnie sprawdza. Boję się, że ja się tutaj sprawdzę. A jak się sprawdzę, to dalej czekają mnie dwójki do końca mojego zasranego życia. Które nie potrwa długo, jeśli ten wiatr zaraz nie ustąpi. Mam wrażenie, że teraz samochód bardziej trzęsie się od moich drgawek niż od wertepów, które pokonujemy. I właśnie kiedy zaczynam rozważać perspektywy, jeśli nie śmierci z wyziębienia, to chociaż kolejnej choroby, która odesłałaby mnie z tego przeklętego miejsca – dojeżdżamy do celu.

Teraz już zupełnie nie wiem, co mam o tym myśleć. Siódemka mnie wkręca? Kompleks zbudowany na potrzeby drugiego protokołu powinien być zaszyty gdzieś w jakimś jarze, a nie umiejscowiony na tak otwartej przestrzeni. Powinien być całkowicie schowany pod ziemię, z wyjątkiem wejścia naturalnie. A ja zbliżam się do sporych rozmiarów hangaru. Przykrytego siatką maskującą, wtulonego w górskie zbocze, ale jednak hangaru. Najważniejsze jest jednak to, po czym się zbliżam. Auto sunie po pasie startowym, dość długim by przyjmować nie tylko awionetki, ale także samoloty transportowe. O co tutaj chodzi? Gdyby to był tylko żart Taksówkarza, samolot wylądowałby ze mną tutaj, a nie pośrodku pustkowia. Firma zaangażowała tyle środków tylko po to, żeby mnie sprawdzić? Przecież gdyby to wszystko było jakimś testem, na pewno zadbaliby, abym w niczym się nie zorientował. Tutaj z miejsca widać, że coś jest nie tak. I patrzę bezradnie na mojego kierowcę z nadzieją, że w końcu coś sam z siebie powie, że puści parę z gęby. Tak, wiem – nadzieja matką głupich.

Wlepiam w niego wzrok jak sfinks. Trochę trzęsący się sfinks, ale jednak sfinks. A on nic. Z pełnym spokojem wjeżdża do hangaru, parkuje samochód i wysiada. Ja w ślad za nim. Tutaj już nie wieje, ale ziąb jest nadal przenikliwy. Czuję, jak opuszcza mnie część niepewności – jesteśmy już w kompleksie, dotarłem, jestem częścią zespołu, mam prawo z nim porozmawiać. Szkoda, że rozmawianie z ludźmi tak marnie mi wychodzi.

– Dwójka? – pytam z niedowierzaniem.
– Tak, dwójka – odpowiada beznamiętnie Siódemka, choć mógłbym przysiąc, że przez ułamek sekundy jego oczy drwią ze mnie.
– Ale to nie wygląda jak dwójka.
– Wiem – tym prostym słowem mógł uciąć rozmowę, nie odpowiedziałbym, ale jednak zdecydował się dodać coś jeszcze. – Powiedziałbym więcej, ale to nie moja rola, nie chcę wyskakiwać przed szereg. Idziemy do Jedynki, dostaniesz rozkazy.

Hangar, jest całkiem pokaźny, spokojnie zmieściłby Herculesa albo maszynę jego klasy, ma też wszelkiej maści sprzęt załadunkowy i do obsługi naziemnej. Nie jestem w tych sprawach ekspertem, ale wydaje mi się, że gdyby tylko chcieli, byliby w stanie obsłużyć tutaj samolot. Ba, mam nawet wrażenie, że ktoś nie tak dawno to tutaj robił. Cały osprzęt wygląda na fabrycznie nowy, ale fakt, że rozrzucono go w twórczym nieładzie po całym hangarze, sugeruje, że go używano.

Na szczęście perspektywa ciepła czekającego w środku i pewna ciekawość tego, co przyniosą najbliższe minuty, nie pozwala mi się nad tym dłużej zastanawiać. Myk po metalowych schodkach na poziom powyżej ziemi i do drzwi. A za drzwiami nareszcie trochę ciepła.

>>CZĘŚĆ III<< >>CZĘŚĆ IV<<

wtorek, 15 stycznia 2013

Reboot [1]

Najgorsze w pracy dla Firmy są krajobrazy. Okazuje się, że nieważne pod jaką szerokością geograficzną aktualnie rezyduje Firma, zawsze dla swojej placówki znajdzie miejsce, które będzie wyglądało tak samo. Kilometry za kilometrami piachu pokrytego skąpą roślinnością, a wszystko przyczajone w cieniu równie monotonnych i nieatrakcyjnych gór. Tu? Tu chyba chwilowo jest zima. A może to środek lata? Dziwny półmrok wskazywałby na względną bliskość któregoś z biegunów, ale może to po prostu dłużący się świt? Termometr w aucie pokazuje trochę ponad 4 stopnie. Celsjusza. To jakaś informacja. Poza deską rozdzielczą, z auta zniknęły wszystkie inne oznakowania. Zresztą i tak nie znam się na wszelkiej maści gazikach.

Częścią polityki Firmy jest poufność wszelkich informacji i nieufność wobec pracowników. Dopóki nie dotrzesz na miejsce, nie masz pojęcia gdzie, z kim, ani nad czym będziesz pracował. Oczywiście wymyśla się jakieś fikcyjne posady, ale zatrudnianie eksperta od wzbogacania uranu jako nadzorcy budowy kompleksu spichlerzy zbożowych nie brzmi zbyt wiarygodnie. Naturalnie, nie oznacza to też, że będziesz pracował przy budowie czegokolwiek. To tak, jak z napisami na koszulkach z sieciówek, prawdopodobnie wszystko losują małpy, a Góra ma przy tym ubaw po pachy.

Nie wiem czemu, myśląc to spojrzałem na kierowcę, jakby w nadziei, że będzie miał na sobie śmieszny t-shirt, który zdradzi mi cokolwiek na temat charakteru mojego zatrudnienia. Niestety, po szaro-zielonej koszulce wnieść można było tylko tyle, że wyprano ją o kilkaset razy zbyt wiele. Więcej można powiedzieć o kurtce. Znoszona zielona natówka sprzed kilku dekad. Może pamiątka z poprzedniej pracy? Chłop ma wygląd wojskowego. Ale równie dobrze mogłem wpaść na fana "Taksówkarza", szczególnie zważywszy na to, że gość jest kierowcą. Irokeza nie ma, gadatliwy też nie jest, więc pewnie potrzyma mnie trochę w niepewności. Właściwie odezwał się do mnie tylko raz, zaraz po tym, jak zgarnął mnie z "lotniska".

- Siedem. Tango dwa dwa pięć?
- Uhuh.
- Teraz jesteś Piętnaście. Jedziemy.

Jakby się tak zastanowić, wcale nie jestem lepszy. Odezwałbym się, ale... Po pierwsze jest piekielnie zimno. Auto nie ma dachu, my suniemy przez pustkowie, robiąc dobre 70 kilometrów na godzinę. Termometr mówi swoje, ale ja czuję jak mój własny oddech zamarza mi na oczach. A Siódemka bezczelnie siedzi w rozpiętej kurtce i nawet nie drgnie. A po drugie... Po drugie to co on mi właściwie powie? To Siódemka. Pracowałem już przy projektach, gdzie Jedynka nie we wszystkim się orientowała. Wylądowałem na pasie startowym pośrodku ziemi zapomnianej nie tylko przez człowieka, ale wydaje się, że także przez bestie. Nawet nie blisko docelowego kompleksu, bo od 30 minut jedziemy prosto w kierunku masywu górskiego. I jesteśmy może w połowie drogi. Normalnie, gdyby nie było możliwości lądowania bliżej, po prostu zrzucono by mnie ze spadochronem, bo nie mam ze sobą nawet żadnego bagażu. To mi wygląda na trzeci protokół, może nawet drugi. Moje rozkazy pewnie czekają zapieczętowane w sejfie i tutaj nikt inny ich nie zna.

Kurwa... A co jeśli to faktycznie drugi protokół? Oby to nie była dwójka. Eksperymenty na ludziach. W sumie niespecjalnie mnie to rusza od strony moralnej, przynajmniej nie bardziej niż trójka. Trójka to bezpośrednie zastosowania bojowe. Byłbym naiwnym idiotą, gdybym uważał, że to w jakiś sposób szlachetniejsze, czy mniej gorszące. Może nie ja, ale ktoś te ustrojstwa na ludziach kiedyś zastosuje. Nie, chodzi o co innego. Przy trójkach pracują względnie normalni ludzie. Dobrzy w swoim fachu, czasem nawet genialni. Zawsze świadomi tego, co robią, nie mający złudzeń co do konsekwencji naszych działań. Jedni po cichu twierdzą, że w szerszej perspektywie jesteśmy tylko trybami w maszynie postępu, innym po prostu podobają się wypłaty albo to, że mogą się realizować. Jest trochę czarnego humoru, jest trochę luzu, a po zejściu do kantyny, można pogadać o czymś innym niż praca czy światopoglądy.

Przy dwójce pracowałem dwa razy. Nigdy nie wytrzymałem do końca. Nie ze względu na ciężar gatunkowy samych badań. Do dwójek przydzielane są przeważnie pojeby. Genialni fachowcy, eksperci w swoich dziedzinach, ale pojeby. Z takimi nie pogadasz o literaturze nie wyciągając z grobów faszystów. Dyskurs muzyczny natychmiast przeradza się w debatę o żelaznej kurtynie, czy innym starciu proletariatu z rojalistycznym establishmentem. Żeby oni jeszcze na te sprawy patrzyli szerzej, jakoś je analizowali, konfrontowali swoje poglądy, przyjmowali polemikę. Ale nie, to są pojeby. Każdy ma klapki na oczach i sunie przed siebie z wozem wypełnionym propagandą, którą go wykarmiono. Każdy myśli, że sam – osobiście – zbawia świat, nawet kiedy częstuje kolejnego "ochotnika" wysokim napięciem.

Nigdy nie byłem najlepszego zdrowia. Kiedy nie mogłem już znieść bełkotu "kolegów", ich wielkich sporów przypominających kłótnie w piaskownicy, symulowałem chorobę. Biorąc pod uwagę, że towarzystwo samozwańczych Prometeuszy faktycznie dawało mi w kość – psychicznie i fizycznie – wypadałem w tej roli całkiem wiarygodnie i odsyłano mnie do centrali. Sam nie wiem, jak mam się czuć, jeżeli to faktycznie znowu jest dwójka. Z jednej strony to pewna nobilitacja – dowód zaufania tak względem mojej lojalności wobec Firmy, jak i przede wszystkim moich umiejętności. Z drugiej strony zamykanie mnie z tymi wszystkimi... Ech, sama myśl, że ktoś wrzuca mnie z nimi do jednej szuflady, napawa mnie jakimś podskórnym obrzydzeniem do samego siebie. To jak owacja na stojąco dla mnie jako naukowca, ale i jak policzek w twarz dla mnie jako człowieka. A może to próba? Może doszli do tego, że symulowałem, może chcą sprawdzić, czy zrobię to znowu? Po takim czasie? Ale to wciąż możliwe. A może to jednak tylko jakaś poważna trójka? Może wzmogli zabezpieczenia z jakiegoś powodu.

Cholera, ta ciekawość mnie zeżre... Siódemka na pewno wie. Ale czy mi powie - tutaj, na środku pustkowia, zanim dotarliśmy do placówki? W sumie, dlaczego miałby mi tego nie powiedzieć? To tylko protokół, nie pytam o żadne konkrety. Spytam, najwyżej się nie odezwie.

- Dwójka? Trójka?
- Dwójka.

Tytułem wstępu

Od dawna nosiłem się z zamiarem wskrzeszenia upiornego bytu, jakim był Okultystyczny Demoniszcza. Jednak ostatnio doszedłem do wniosku, że ta koncepcja już się wypaliła. Owszem, miałem frajdę z pisania tego bloga w liceum, ale już dawno nie jestem licealistą i coraz mniej we mnie autentycznej chęci powrotu do tej konkretnej formy i tego konkretnego stylu. Ale choć ciało już kruche, to dusza wciąż jeszcze tryska we mnie młodzieńczym zapałem, który po prostu muszę ukierunkować adekwatnie do ograniczeń jakie narzuca na mnie starcze truchło. Mówiąc zwięźlej, pisać jeszcze ciągle mi się chce, po prostu już nie pod tamtym szyldem.

Okultystyczny Demoniszcza był połączeniem zwykłego bloga pisanego w głupkowaty sposób z amatorskimi próbami napisania jakichś krótkich pseudoopowiadań, w podobnie głupkowatej konwencji. Pomimo sejmu, telewizji i wszelkiej innej konkurencji, popyt na głupotę wciąż jest spory, bo nie raz słyszałem prośby o wskrzeszenie tego bloga. Cóż, przynajmniej na razie pełnoprawnej rezurekcji się nie doczekacie. Więc na co możecie liczyć?

Hm. Na teksty mojego autorstwa, to na pewno. Że co? Że to mało? Niewdzięcznicy! No dobra, sypnę nieco szczegółami. Ja nigdy nie byłem do końca normalny - to pewnie zdanie, pod którym wiele z Was może się podpisać, choć każdy na inny sposób. Jednym z moich dziwactw są sny. Po pierwsze ja całkiem nieźle pamiętam to, co mi się śniło. Po drugie, moje sny często mają ze mną niewiele wspólnego, natomiast są dobrymi fundamentami pod budowę nieco odjechanych opowiadań.

Taki też jest cel tego bloga. Będę starał się przerabiać moje porąbane sny w coś nie mniej porąbanego, ale za to nieco bardziej spójnego fabularnie. Jak to dokładnie będzie wyglądać, nie jestem w stanie dokładnie przewidzieć, wiele zapewne będzie zależało od konkretnego snu. Niektóre będę pozostawiał możliwie wierne oryginałowi, by zaakcentować ich szaleństwo i całkowitą losowość, inne spotkają się z pewnym retuszem i doprecyzowaniem, by stworzyć bardziej pełnoprawne opowiadanie. Tak jest np. w przypadku snu, nad którym aktualnie pracuję.

Co wypadałoby jeszcze zaznaczyć? Choć będę starał się wplatać humor (przeważnie czarny), a absurdalność pewnych sennych przywidzeń sama będzie ograniczała możliwość utrzymania poważnego tonu, to jednak klimat będzie należał raczej do tych ciężkich. Po prostu mnie z rzadka śnią się tęcze, kolorowe misie i piękne wschody słońca. Spodziewajcie się raczej spranych kolorów, podziemnych laboratoriów, opuszczonych fabryk i końców świata z zakresem wpływu zaczynającym się od tego bardzo lokalnego i sięgającym po ten globalny - z udziałem wszelkiej maści zagrożeń jakie możecie sobie wybrazić - smoki, zombie, wampiry, wojna atomowa i dowolne kombinacje powyższych.

Coś jeszcze? Kwestia regularności wpisów. Tutaj czynniki ograniczające są dwa - czas i sny. Mam odłożonych całkiem sporo snów, które prędzej czy później wykorzystam. Jednak im sen starszy, tym siłą rzeczy mniej z niego pamiętam. Pewne ramy fabularne, odczucia, klimat, punkty charakterystyczne, ale szczegóły się zacierają. Takie sny będę musiał wzbogacać i rozwijać własną przytomną inwencją, bo tego, co pamiętam, nie starczyłoby na więcej niż na kilka mało zrozumiałych akapitów. Z kolei świeże sny przychodzą przeważnie stadnie i nie wszystkie zdołam wykorzystać na gorąco, jednocześnie nawet tygodniami cierpiąc na brak dopływu inspiracji.

I jeszcze jedno, ponieważ znając siebie i widząc, co aktualnie powstaje pod moimi palcami, nie tylko w tym oknie, spodziewam się opasłości swoich tworów. Tym samym będą one wymagały wiele czasu by zostać spisanymi, ale także przeczytanymi. Dlatego też, przynajmniej na razie stawiam na publikowanie jednego tekstu w częściach - stopniowo, w miarę jak będę spisywał dany sen, będę zamieszczał jego krótsze i dłuższe "rozdziały". Myślę, że to rozsądna koncepcja, ale na wszelkiej maści feedback via komentarze jestem otwarty. Jednocześnie gorąco zachęcam do propagowania mojej "tfurczości". Oczywiście jeżeli uznacie, że jest tego godna.

Tekst napisany na kolanie, opowiadania będę starał się poddawać jakiejś wstępnej korekcie.